wtorek, 9 kwietnia 2013

wiosna

Niestety świąteczny śnieg pokrzyżował niejednemu plany. W moim wypadku były to przede wszystkim plany treningowe. O tej porze roku trening w zawiei śnieżnej nie służy absolutnie niczemu dobremu. Dlatego z leśnych duktów przeniosłem go do domowego zacisza, żeby skupić się nad ćwiczeniami ogólnorozwojowymi. Tak na ogół swój trening programowali w pierwszej połowie ubiegłego wieku rosyjscy lekkoatleci. Większa część tamtej krainy pokrywa się grubą warstwą śniegu i uniemożliwia trening biegowy. Co robili "towarzysze" ze wschodu żeby nie marnować czasu?
Rosjanie budowali swoją siłę w domach ćwicząc przy użyciu tego co było pod ręką. Obecnie mechanizacja umożliwia odśnieżanie zasypanych tras, stadionów czy dróg, lub wyjazd w rejony gdzie zima nie jest tak uciążliwa. W każdym razie tryb zimowych przygotowań siłowych tak bardzo zakorzenił się w Rosyjskiej szkole treningowej, że jest do dzisiaj fundamentem zimowego okresu przygotowawczego. Ta sama sytuacja dotyczy całego byłego socjalistycznego bloku wschodniego Europy. Efekty ciężkiej pracy siłowej powtarzanej wielokrotnie każdej długiej zimy przekładały się na styl poruszania się zawodników. Nadmiar siły demonstrował się w nazbyt obszernych ruchach, które absolutnie nie były ekonomiczne, a w biegach długodystansowych ekonomia kroku to pożądana cecha. Mimo takich przeciwności losu, ruscy jak to ruscy jakoś dawali sobie rade i często dyktowali wyniki światowego poziomu.
W Wielkanoc spadło w mojej mieścinie prawie 30 cm śniegu. Miałem w planie bieg ciągły, ale w takim śniegu nie było mowy. Próbowałem zrobić interwały, ale śnieżyca tak spowalniała, że się nie dało. Między moimi mocnymi treningami powinna mieścić się nie dłuższa i nie krótsza przerwa niż 3-5 dni, a pogoda i inne sytuacje losowe wydłużyły ją do 8dni. Zaburza to proces superkompensacji, czyli podnoszenia wydolności organizmu. Polega on na tym, że każdy z nas będąc w jakiejś – lepszej lub gorszej formie, którą obrazowo nazwiemy wydolnością fizyczną, jest w stanie ją podnosić. Ciężko dobrać do niej jakąś miarodajną jednostę w której można by podać wartość tej wydolności, ale przyjmijmy, że planujemy osiągnąć jakiś hipotetyczny stan maxymalnej formy umożliwiający np. przebiegnięcie maratonu w 3godziny i to będzie nasze 100% zdolności do wysiłku. W momencie rozpoczęcia cyklu przygotowawczego, jesteśmy na jakimś niższym poziomie - dajmy na to 60% formy maxymalnej i przez to nie jesteśmy w stanie odrazu przebiec w planowanym czasie naszego maratonu. Wtedy podejmujemy trening, który dalej będziemy nazywać bodźcem (przypominam że wysiłek fizyczny to stresor i jego oddziaływanie na organizm opisałem w nieco odmnienny sposób w poprzednim artykule). Na skutek jednego treningu, bezpośrednio po nim na jakiś czas obniży się nasza zdolność do wysiłku, ale organizm wkrótce uruchomi mechanizmy adaptacyjne i po zregenerowaniu się bodźcowanego układu nastąpi proces nadbudowania się jego wydolności. Przedstawia to następująca rycina:Treningi tworzące harmoniczną całość z odpowiednio długim okresem odpoczynku, przedstawione w formie wykresu przypominają schody, stąd porównanie procesu zdobywania mistrzostwa sportowego do wspinania się schodek po schodku w górę na szczyt.
Często jednak zdarza się, że zawodnicy zbyt ambitni, skracają swój czas odpoczynku, myśląc że zyskają na katorżniczym treningu. Inni zawodnicy popełniają podobny błąd nie dbając o swój odpoczynek i utrzymując regularny tryb bodźcowania, równolegle zarywają noce pracując, ucząc się lub imprezując. Wykres wydolności organizmu przedstawia się wtedy mniej więcej w następujący sposób i prowadzi do stanu tzw. przetrenowania, lub kontuzji.

Zawodnicy Ci są często zaskakiwani nagłymi kontuzjami. Zgodnie z teorią stresu Sleya, przetrenowanie lub kontuzja to efekt załamania zdolności adaptacyjnych organizmu. Skręcenie kostki, naderwanie ścięgna, przeciążenie mięśnia czy inną błachostka, rzadko bywa dziełem przypadku. Często przerywają one morderczy ciąg wykańczania organizmu. Na całe szczęście pan Bóg wyposażył nas w takie bezpieczniki, bo to co kończy się obecnie małym "skaleczeniem" mogło by się niejednokrotnie ubiegać o Nagrodę Darwina. 
Istnieje jeszcze inny sposób planowania treningu, wykorzystujący sposób kontrolowanego kumulowania zmęczenia. Jest to chyba najefektywniejsza metoda treningowa, która aplikowana pod kontrolą doświadczonego trenera jest całkowicie bezpieczna. Obrazowo prezentuje się to następująco :

Wniosek jest taki, że zbyt krótki odpoczynek na dłuższą metę nie powoduje korzystnych efektów, jeśli nie jest odpowiednio obserwowany i kontrolowany, ale należy pamiętać, że zbyt długa przerwa międzytreningowa nie spowoduje postępu adaptacyjnego. Właśnie dlatego żałuję, że pogoda wydłuża moje przerwy międzytreningowe. Kolejny wykres kształtuje się mniej więcej w ten sposób:
Tak prowadzi się trening na utrzymanie formy a nie jej budowanie. Spóźnienie się z zaaplikowaniem kolejnego bodźca, powoduje, że nie wykorzystujemy potencjału zgromadzonego w poprzednim treningu. 
Miałem nadzieję wykorzystać nadwyżkę czasu wolnego i świątecznej energii na mocny akcent, a wyszło mi 8dni wolnych treningów w kiepskich warunkach. Efekt był taki, że samopoczucie i wartości tętna osiągnięte na poświątecznym treningu, były znacznie gorsze niż na podobnym treningu przed prawie 3 tygodniami.
Prima Aprilisowy śnieg nie jest wielką anomalią pogodową. Jest raczej małym figielkiem klimatycznym. Na drzewach nie rozwinęły się jeszcze nawet pączki liści. Rok temu pamiętam że 31 marca (a więc, kalendarzowo dzień wcześniej niż w br.) na przełajowych AMP, też zaskoczył nas wszystkich śnieg i mróz. 2 lata temu wykorzystując długi majowy weekend, byłem na obozie treningowym w Szklarskiej Porębie. Przez cały obóz była piękna pogoda, a w dniu odjazdu, sypnęło w zaledwie 6godzin pół metra śniegu! Drzewa, które gęsto pokryły się już liśćmi, nie wytrzymywały obciążenia tak gwałtownych opadów śniegu i przechodząc w pobliżu lasu, słychać było niemal nieustanne trzaski łamiących się gałęzi. Ironią losu był fakt, że tak wielki śnieg spadł akurat 3 maja, kiedy setki tysięcy turystów, próbowało wrócić do swoich domów. Do paraliżu komunikacyjnego dołożył się pech, że niewielu z podróżujących pomyślało o zabraniu ze sobą na majówkę kompletu opon zimowych. Koleje ze swoimi pozrywanymi trakcjami na nic się nie zdawały, bo w świąteczny dzień nie miał ich nawet kto naprawić, co spowodowało kilkunastogodzinne opóźnienia. Nie przypominam sobie, żeby prognozy pogody przygotowywały nas na takie kataklizmy. Dla mnie był to wielki stres, bo musiałem tego dnia pokonać 300km do domu, bo następnego dnia o 9 rano pisałem maturę z polskiego. Na szczęście zdążyłem :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aby komentować użyj profilu "Nazwa/adres URL" wpisując swój nick, lub zaloguj się do swojego konta odpowiedniej aplikacji.