Blog nadruchliwych istnieje w sieci już
ponad pół roku i stopniowo się rozwija. Co prawda zakładka lipca
okazała się wyjątkowo jałowa, ale to wcale nie oznacza że rezygnujemy z
ambicji i planów utrzymania ciągłości w prowadzeniu naszej
stronki. W ostatnim czasie zajęci byliśmy realizowaniem praktyk,
dorywczej pracy zarobkowej, remontami, wyjazdami i oczywiście
czynnym wypoczynkiem. Lato, to pora roku najbardziej
sprzyjająca uskutecznianiu czynnego lub biernego odpoczynku,
relaksu i poszukiwaniu wrażeń. Ten wpis poświęcam wątkowi bardzo
mocno kojarzącemu się z letnim wypoczynkiem :)
W Polsce za krótkie portki w tym wieku to normalka, ale w mediach zaczyna być głośno również w sprawie problemu rośnięcia dzieci na boki. Możliwe, że etiologia problemu otyłości we współczesnej Polsce nieco się różni od Amerykańskiej z lat 80, ponieważ zachód ma i już wtedy miał poważny problem z jakością żywności, natomiast u nas to przede wszystkim brak aktywności odciska grube piętno na najmłodszych warstwach społeczeństwa. Konieczność włączenia się do morderczego "wyścigu szczurów" i bierny odpoczynek przy komputerze / telewizorze już od najmłodszych lat, nie pozostawia zbyt wiele czasu na naturalną dawkę aktywności, co pozostawia głęboką lukę procesie stymulacji rozwoju. Brak doświadczania wysiłkiem organizmu w młodości skutkuje nie zahartowanym ciałem, stanowiącym najsłabszy punkt zamkniętego łańcuszka całości człowieczeństwa, utworzonego z ciała, umysłu i duszy. A prawda jest taka, że jesteśmy tak silni jak silny jest nasz najsłabszy punkt...
Słońce. Paliwo matki natury. Napędza
nie tylko słupki rtęci w termometrze, ale reguluje cały klimat
wpływając na elementy martwej natury (np. erozja skalna, osuszanie
złóż wody, sterowanie globalnymi i lokalnymi frontami
atmosferycznymi i prądami morskimi itp), a także natury ożywionej,
sprowadzając się przede wszystkim do przyrostu biomasy zarówno
flory jak i fauny. Wiadomo, że dzieci rosną bo przecież jedzą.
Jesteśmy częścią łańcucha pokarmowego więc konsumujemy
produkty przemienionej energii słonecznej. Obojętne czy żywisz
się mięsem, nabiałem, zbożem, warzywami, owocami czy żywnością
przetworzoną sztucznie, zawsze analizując proces jej powstawania,
można dojść do wniosku, że bez energii słonecznej - nie
będzie niczego...
Kiedyś spotkałem ultramaratończyka o
imieniu Sanjaja. Człowiek dobrze urodzony, który świadomie i
dobrowolnie wybrał ubogie życie obierając sobie za dom altankę na
środku działki ogrodniczej. Niewiele z nim dyskutowałem, ale jest
to niewątpliwie człowiek o osobliwej i bardzo ugruntowanej
filozofii życia. Widziałem jak zimą żywił się jedynie śniegiem,
orzechami i miodem będąc święcie przekonany, że na tej diecie bez problemu
może realizować dwa treningi dziennie, o ile tylko uda mu się
odzyskać odpowiednią ilość energii z kosmosu. Brzmi jak science
fiction, podobnie jak historia Buddy czekającego w
bezruchu na oświecenie przez 3 lata pod drzewem . Czym miała
by być energia z kosmosu? To pewnie jakieś promieniowanie.
Osobiście stawiam na fale z przedziału długości 200-400nm.
Teoria kwantowa zakłada, że
promieniowanie zarówno widzialne jak i niewidzialne, rozchodzi się w postaci kwantów,
których energia zależna jest od długości fali. Im krótsza fala,
tym większa częstotliwość, przez co otrzymujemy kwanty bardziej
energetyczne. Fale długości 200-400nm to występujące w naszej
biosferze promieniowanie ultrafioletowe. Tegoroczne lato, dało nam
niejedną szansę przesadzenia z nadrabianiem zimowych niedoborów
słońca, dlatego zakładam, że skutki zbyt długiej ekspozycji na
działanie UV są wszystkim dobrze znane.
Fotochemiczne właściwości
promieniowania nadfioletowego prowadzą do reakcji chemicznych
zwanych fotosyntezą, fotolizą, fotoizomeryzacją, utlenianiem lub
redukcją.
Jak już mówiłem im fala krótsza tym
więcej niesie energii, jeśli jednak wziąć pod uwagę głębokość
jej przenikania przez skórę, zależność będzie mieć się
odwrotnie. Im dłuższa fala, tym głębiej wnika. Fala o dł. 200nm,
mimo że wysoko energetyna, jest pochłaniana w warstwie rogowej
naskórka, natomiast 400nm zostaje zupełnie pochłonięte dopiero na
głębokości 2mm. Światło widzialne charakteryzujące się
dłuższą falą, wnika jeszcze głębiej. Te dwie zależności
decydują o tym że właściwie najbardziej reaktywne dla nas są
fale z zakresu 315- 280nm i dlatego obszar ten określamy skrótowcem
UVB. Tu mała dygresja i apel do naszej czujności przy zakupach
środków chroniących nas przed działaniem promieni UV. Okulary
przeciwsłoneczne skutecznie tłumią nadmiar promieni widzialnych,
co na drodze odruchu pozwala naszej źrenicy rozszerzyć się i jeśli
nie chroni nas dobrej jakości filtr w szkle okularów, to otwieramy
nasze wrażliwe czopki i pręciki na agresywnie wysoko energetyczne
promieniowanie UV. W pełni chronią nas jedynie okulary z filtrem
UV400. Rozwiązanie wykorzystujące filtr UV300 dopuszcza do
najczulszej części oka głęboko penetrujące wiązki
promieniowania z obszaru UVA(400-315nm). Co prawda promienie powyżej
330nm nie wywołuje rumienia fotochemicznego na skórze, ale należy
pamiętać że potęguje ono skutki działania zakresu UVB, więc
wybierając filtr 300 trzeba mieć na uwadze ryzyko prześwitu z
zakresu 300-315nm a nawet do 330nm i nie stosować ich w porze kiedy
występuje silna emisja, lub kiedy kąt promieni słonecznych celuje
bezpośrednio z kierunku w którym spoglądamy. Nie jestem optykiem,
ale zasadność konstruowania szkieł z filtrem UV300 jest dla mnie
absolutnie niezrozumiała. Do naszej biosfery docierają jedynie
fale o długości co najmniej 290nm, ponieważ te krótsze zostają
zupełnie pochłonięte w wyższych warstwach atmosfery przez parę
wodną, dwutlenek węgla, ozon i inne gazy i pyły. Po co więc
konstruować filtry pochłaniające 1/4 najagresywniejszego
promieniowania, co stanowi niespełna 10% całego docierającego do
nas promieniowania UV?! Biorąc pod uwagę że ultrafiolet stanowi
zaledwie 1-2% składu światła słonecznego wydaje się, że wartości
długości pochłoniętych są marginalne. Jeśli uda mi się kiedyś
dorwać jakąś mądrą głowę, która mi to wyjaśni – będę
zadowolony.
I jeszcze obalę mit związany ze
szkłami polaryzacyjnymi. Otóż nie dają one żadnej dodatkowej
ochrony oka, a jedynie poprawiają kontrast poprzez eliminację nie
równoległych kwantów.
Polaryzacja światła to ciekawe
zjawisko fizyczne, ale biorąc pod uwagę tematykę blogu, opisanie
kolejnej ciekawostki to jedynie sztuczna elongacja i tak już
obszernego tekstu. Do napisania tego postu zainspirowało mnie
przede wszystkim poznanie procesu powstawania opalenizny, dlatego
szybciutko wracam do wątku głównego.
Pochłonięta energia z promieniowania
UV prowadzi do denaturacji komórek w warstwie kolczystej naskórka,
co jest jednoznaczne z ich uszkodzeniem i przerwaniem ciągłości
błony komórkowej. Do przestrzeni międzykomórkowej skóry uwalnia
się wówczas cała zawartość komórki. W całej mieszaninie
związków jakie dyfundują w głąb ciała znajduje się ciekawy
aminokwas – histydyna, przekształcająca się w wyniku reakcji
fotochemicznej w histaminę, która po przeniknięciu do skóry
właściwej powoduje rozszerzenie i zwiększenie przepuszczalności
naczyń włosowatych. Rozszerzone naczynia nadają skórze czerwony
kolor, a osocze uwolnione z naczyń gromadzi się w przestrzeniach
międzykomórkowych skóry właściwej i naskórka powodując jej
obrzęk. Czasem płyn przesiękowy gromadzi się między warstwami
naskórka tworząc pęcherze. Czas jaki upływa między ekspozycją
na działanie promieni UV, a wystąpieniem rumienia nazywamy okresem
utajenia i w zależności od wrażliwości okolicy ciała i przyjętej
dawki promieniowania, trwa od 1 – 6 godzin. Okres narastania
rumienia to kolejne 6 – 24 godzin liczone od pierwszych objawów
rozszerzenia naczyń. Rumień ustępuje stopniowo, co trwa czasem
nawet parę dni. Cechą charakterystyczną rumienia fotochemicznego
jest jego jednolitość i precyzyjne ograniczenie do napromieniowanej
powierzchni. Eksperymenty z tworzeniem bladych napisów na ciele
kremem z filtrem ochronnym są pomysłowym wykorzystaniem znajomości
cech rumienia fotochemicznego :)
Sprawa filtrów w kremie do ochrony
skóry ma się następująco. Wskaźnik ochrony
przeciw słonecznej czyli SPF (Sun Protection Factor) to oznaczenie
informujące o stosunku dawki promieniowania wywołującej rumień
fotochemiczny przy użyciu filtra, do dawki promieniowania wywołującej
taki sam rumień bez zastosowania filtra. Mówiąc o dawce
promieniowania UV mamy na myśli przede wszystkim czas naświetlania.
Oznacza to że jeśli wystawimy się na 40 minutowe działanie
promieniowania słonecznego w godzinach południowych przy
bezchmurnej pogodzie, to przeciętny osobnik rasy białej w godzinach
wieczornych, będzie doświadczał na własnej skórze opisanych już
przeze mnie wyżej reakcji. Natomiast jeśli ten sam osobnik zastosuje
krem z oznaczeniem SPF 2, będzie musiał spędzić dwukrotnie więcej
czasu w południowym słońcu żeby wieczorny efekt był zbliżony do
sytuacji bez filtra. Na polskim rynku mamy do dyspozycji kremy z
filtrami SPF do 50. Stosując jednorazowo popularny SPF 15 nie
oznacza jednak, że możemy spędzić (15x40min) 10 godzin w
południowym słońcu ,żeby doświadczyć tych samych skutków co 40
minutowa przyjemność bez kremu! Trzeba wziąść pod uwagę reakcje
skóry czyli pocenie się, parowanie, wysychanie kremu, działanie
wiatru, nasza aktywność na plaży, ogrodzie czy placu budowy
sprzyjającą ścieraniu i zmywaniu środka ochronnego. Podane wartości
SPF są tak precyzyjne, ponieważ w warunkach laboratoryjnych stosuje
się palniki imitujące tak intensywne promieniowanie, że już 15
sekundowa ekspozycja bez filtra daje podstawę do zainicjowania ewolucji
rumienia fotochemicznego. Wówczas zastosowanie najsilniejszego z
filtrów czyli SPF 50 wydłuża okres ekspozycji z 15sek do 12,5 minuty, a w
tym czasie i warunkach badania zachodzi mała szansa by warstwa
ochronna została w jakikolwiek sposób naruszona. Niemniej jednak bez zastosowania kremu, była by niemożliwa tak długa ekspozycja jednego fragmentu ciała.
Mówiąc o opalaniu, mamy jednak
bardziej na myśli proces tworzenia pigmentu prowadzącego do
brunatnego przebarwienia skóry, niż wywoływanie jakiegoś rumienia
;)
Kaskada wydarzeń bierze swój początek
w melanoblastach – komórkach ulokowanych w naskórku, gdzie
syntezowany jest bezbarwny aminokwas – tyrozyna. Pod wpływem
tyrozynazy, czyli enzymu utleniającego wspominany aminokwas do
3,4-dihydroksyfenyloalaniny (tzw. DOPA). Promieniowanie UV powoduje
aktywację dopa-oksydazy, prowadzącej do polimeryzacji i utlenienia
DOPA do melaniny, czyli brunatnego barwnika. Katalizatorem
ostatecznej reakcji są jony miedzi. Melanina, wędruje do
powierzchownych warstw skóry, nadając jej ciemniejszą barwę.
Mogło by się wydawać, że pigment stanowi adaptację do
funkcjonowania skóry w warunkach ekspozycji na działanie promieni
UV, jednak w rzeczywistości nie stanowi on żadnej ochrony przed ich
działaniem. Rzeczywistym przystosowaniem się skóry do promieni
słonecznych jest zgrubienie naskórka w warstwie rogowej.
Potwierdza to skóra podeszwowej części stóp i dłoniowej rąk, na
której nie obserwuje się nigdy pigmentacji. Karnacja natomiast, jest wypadkową
grubości naskórka, unaczynienia skóry i zawartości pigmentu. Wszystkie te czynniki decydują o odporności skóry na działanie czynników "słońcopochodnych". Pigmentacja może wystąpić również
na skutek działania promieni rentgenowskich i podczerwonych.
Promieniowanie podczerwone nasila działanie promieni UV a więc
naświetlenie promieniowaniem IR przed ekspozycją na UV, spowoduje
wzmożoną reakcję fotochemiczną prowadzącą do pigmentacji ale i
rumienia. Promienie IR stosuje się przede wszystkim do przegrzewania
tkanek, jednak można je wykorzystać również do odwrócenia
reakcji przedawkowanie promieniowaniem ultrafioletowym. Po zbyt
długiej ekspozycji na działanie UV, możemy w fazie utajenia
rumienia fotochemicznego zminimalizować niepożądane skutki
nazywane odczynem paradoksalnym.
Skórę można
porównać do solaru zbierającego energię słoneczną i następnie
drogami innych układów dysponuje swoim zyskiem dzieląc go pomiędzy
pozostałe narządy organizmu. Przykładem powyższej logiki jest
wytwarzanie związków przeciwkrzywiczych. Sterole czyli
wielopierścieniowe alkohole alicykliczne zawarte w wydzielinie
gruczołów łojowych tworzą tzw prowitaminy D. Pochłaniając
promienie UV przekształcają się w witaminy D. Rośliny na podobnej
zasadzie wytwarzają wit D2, w przypadku zwierząt mówimy o wit D3, a
fachowo rzecz ujmując cholekalcyferolu. Zwierzęta zlizują go z
sierści, ludzie jako, że nie mają sierści są zwolnieni z
obowiązku wylizywania ciała – wyręcza ich skóra wchłaniająca
czynniki chemiczne. Kiedy wit D3 dotrze już do krwiobiegu, nie
wspomaga od razu przyswajania wapnia, lecz musi najpierw dokonać się
jej hydroksylacja w wątrobie i po połaczeniu się z odpowiednim
białkiem ulega kolejnej hydroksylacji w nerkach, gdzie metabolity
tych reakcji decydują o przyswajaniu wapnia w jelitach i jego
przemianie zdatnej do osteosyntezy.
Nie znamy wszystkich precyzyjnych i
wielokierunkowych działań hormonów powstałych z metabolitów
chociażby prowitamin D, wiemy jednak napewno, że wpływ promieni
słonecznych jest niezbędny dla naszego rozwoju. Przykład
metabolizmu wapnia jest tego świetnym przykładem. Od rozwoju kości
zależy tępo wzrastania dzieci. Jako że mój brat przechodzi
aktualnie skok wzrostowy i już w ubiegłym roku się tego
spodziewałem, postanowiliśmy, że będziemy prowadzić regularne
pomiary. Efekt wygląda następująco:
Najniższy pomiar to kreska namalowana w nowy rok ,
a zaraz wyżej zapis z dnia urodzin(02.03.2013) - przestrzeń pomiędzy tymi poziomami, to 3 zimowe miesiące z minimalnym
przyrostem. Nie ma się co dziwić, bo wracając w wspomnieniach do
marca można sobie z łatwością przypomnieć jak niewiele słońca
do nas wówczas docierało. Kolejne 3 miesiące przypadające na wiosnę (dość
mokrą) wyraźnie zaznaczają różnicę w etapie rozwojowym chłopca.
3 kolejne miesiące to piękna wakacyjna pogoda z upalnym słońcem
odznaczającym się około 2x szybszym tempem wzrastania niż wiosną
i wygląda na to, że blisko 8x szybciej niżeli zimą. Przed moim
trzynastoletnim bratem jesienna aklimatyzacja w środowisku
gimnazjalnym, rozpoczęta jak widać od wzrostowego wystrzału w
górę. Teraz pora na równie intensywny emocjonalny rozwój.
Dorastanie to dosyć przewidywalny okres w całej swojej
nieprzewidywalności (lub na odwrót), potwierdza to fragment
amerykańskiego bestselleru z końcówki lat osiemdziesiątych, autorstwa Winstona Groom`a, "Forrest Gump" :
"Jak skończyłem trzynaście lat zaszło kilka ważnych rzeczy. Pierwsze zacząłem rosnąć jak na drożdżach. Przez około pół roku strzeliłem w górę piętnaście centymetrów czy koło tego i mama musiała ciągle podłużać mi portki. Po drugie zacząłem rosnąć nie tylko do góry, ale i na boki..."
W Polsce za krótkie portki w tym wieku to normalka, ale w mediach zaczyna być głośno również w sprawie problemu rośnięcia dzieci na boki. Możliwe, że etiologia problemu otyłości we współczesnej Polsce nieco się różni od Amerykańskiej z lat 80, ponieważ zachód ma i już wtedy miał poważny problem z jakością żywności, natomiast u nas to przede wszystkim brak aktywności odciska grube piętno na najmłodszych warstwach społeczeństwa. Konieczność włączenia się do morderczego "wyścigu szczurów" i bierny odpoczynek przy komputerze / telewizorze już od najmłodszych lat, nie pozostawia zbyt wiele czasu na naturalną dawkę aktywności, co pozostawia głęboką lukę procesie stymulacji rozwoju. Brak doświadczania wysiłkiem organizmu w młodości skutkuje nie zahartowanym ciałem, stanowiącym najsłabszy punkt zamkniętego łańcuszka całości człowieczeństwa, utworzonego z ciała, umysłu i duszy. A prawda jest taka, że jesteśmy tak silni jak silny jest nasz najsłabszy punkt...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aby komentować użyj profilu "Nazwa/adres URL" wpisując swój nick, lub zaloguj się do swojego konta odpowiedniej aplikacji.